autor: Jacek Skrobisz
źródło: Malbork.naszemiasto.pl
Reportaż. Mieszkanka Malborka opowiada, jak wyglądało "wyzwolone" miasto
Uroczystości 1 września, jak co roku tego dnia, mają na celu oddanie hołdu walczącym oraz ofiarom tragicznego okresu w historii świata. To także okazja do wspomnień i refleksji nad złem, które niesie wojna. Bardzo często doświadczały go zupełnie niewinne osoby, dzieci. Straciły dzieciństwo, a w zamian wojna przyniosła im łzy, strach i cierpienie. Szybko musiały dorosnąć.
Publikujemy dziś wspomnienia mieszkanki Malborka, której dzieciństwo upłynęło m.in. na niewolniczej pracy dla niemieckiego gospodarza oraz walce o życie. Tu, na Żuławach, m.in. w powiecie malborskim.
Dla 10-letniej Reginy początek września oznaczał rozpoczęcie roku szkolnego. Dostała tornister od chrzestnego, ale 1 września 1939 roku szkoły już nie było. Tornister zakopała z młodszym bratem w ogrodzie, by Niemcy go nie zabrali. Wszędzie było słychać jedno hasło - "wojna". Dla małej dziewczynki z ziemi dobrzyńskiej (powiat lipnowski) było to hasło niezrozumiałe. Z każdym kolejnym dniem zaczęło jednak coraz bardziej burzyć spokój ducha, wprowadzając strach. Jej ojciec cudem przeżył masową egzekucję. Zaczęło się inne życie.
Losy małej dziewczynki tak się splotły, że z centralnej Polski trafiła do powiatu nowodworskiego, a potem, w marcu 1945 roku, do Malborka.
Miasto nad Nogatem było wtedy pokryte śniegiem, gruzami oraz krwią i trupami. Ulice były puste, nie widać żywego ducha. Domy na Starym Mieście dogorywały po wielodniowych bombardowaniach. Ciszę miasta zakłócała kolumna ludzi prowadzona bulwarem nad Nogatem, dzisiejszym Traktem Jana Pawła II w stronę ul. 500-lecia. Szli pod okiem Rosjan trzymających w ręce pepesze. Prowadzeni czwórkami, nie czuli się wyzwoleni, wolni. Wśród gromady pieszych byli Polacy, Niemcy, nawet Rosjanie, wszyscy, którzy przeżyli wojenną zawieruchę na terenie powiatu malborskiego. Wśród prowadzonych osób szła 16-letnia Regina.
Jeszcze dwa lata wcześniej robiła zakupy ze swoją mamą w Lipnie. W wyniku łapanki została odłączona od rodziny. Razem z tłumem innych Polaków Niemcy zaprowadzili ją na dworzec kolejowy w Lipnie, wepchnęli do bydlęcego wagonu i zawieźli przez Grudziądz do Nowego Dworu Gdańskiego. Tam, niczym na targu niewolników, miejscowi Niemcy wybierali sobie robotników. 13-letnia Regina trafiła do gospodarstwa Johana Pennera w Starocinie.
- Zawiózł mnie do swojego domu, trzęsłam się cała ze strachu i głodu - wspomina dziś pani Regina. - "Stara" - żona Pennera - bo tak ją nazywałam później, podała mi miskę z wodą do mycia. Umyłam się, dostałam kromkę chleba z marmoladą i kubek czarnej zbożowej kawy. Oj, jakie to było dobre po dwóch dniach głodówki.
Mała Regina szybko została wyrwana ze świata dzieciństwa. Od świtu do zmroku pracowała w gospodarstwie. Choć nie było ono duże, to około 60-letni Pennerowie uprawiali na własny użytek ziemniaki i buraki pastewne dla dwóch krów oraz owies dla konia i 20 kur. Mieli za to duży sad.
- O godzinie 5 rano doiłam krowy, nosiłam kany z mlekiem, potem je myłam razem z wiadrami - opowiada pani Regina. - Potem sprzątałam oborę i czyściłam krowy i konia. O 7 śniadanie z kromki chleba z marmoladą oraz kubka kawy zbożowej. Po śniadaniu pracowałam w ogrodzie, polu albo sprzątałam. Obiad był o godzinie 12 - ziemniaki z sosem. Po obiedzie ta sama praca, rąbanie drewna i wszelkie prace związane z rolnictwem. O godzinie 17 udój krów i mycie. Dwie godziny później kolacja i znów praca. I tak do godziny 22, kiedy ze zmęczenia kładłam się spać. Tak wyglądał mój każdy dzień. Niedziele, oprócz dojenia krów i noszenia mleka, były wolne.
Wieczorami Regina chodziła jeszcze 2-3 razy w tygodniu na lekcje języka niemieckiego. W niedziele szła do kościółka katolickiego pod Tujskiem. Tam poznała okolicznych Polaków, którzy pracowali u innych gospodarzy. Szybko stała się dla nich "Małą".
Na polityce się nie znała, ale miała dostęp do wiadomości z frontu wschodniego. Podsłuchiwała audycji radiowych, których słuchał Penner. Czytała mu gazety, bo miał słaby wzrok. Zdobyte informacje przekazywała później okolicznym Polakom. Później dostarczała także listy między Polakami. Prosili ją o to, bo była mała, niepozorna. Chłopaków Niemcy rozpoznawali, łapali i bili.
- Nawet kilka razy byłam kolejką w Kałdowie. Zawoziłam listy do Trampowa i Lubieszewa - wspomina pani Regina. - Co było w tych listach, nie wiem. Byłam grzeczną dziewczynką i cudzych listów nie czytałam ani o nic nie pytałam.
Latem 1944 roku dochodziły coraz to nowsze informacje o działaniach wojennych na froncie wschodnim i nadciągającej Armii Czerwonej. Zaczęto tworzyć listy poborowe. Ci, którzy odmówili wstąpienia do niemieckiej armii, byli straszeni zesłaniem do obozu w Sztutowie. Polacy pod przymusem i groźbą skrzywdzenia ich członków rodziny szli na front, ale zapowiadali, że przy nadarzającej się okazji przejdą na stronę Rosjan i będą strzelać do Niemców.
Na miejsce Polaków niemieccy gospodarze otrzymywali na parobków Rosjan, Włochów i Francuzów.Z każdym miesiącem Niemców zaczął ogarniać większy strach. Słyszeli bombardowanie Malborka, wiedzieli o nalotach na inne miasta. Uciekinierzy z Prus Wschodnich jechali w stronę Gdańska, szosy były zatarasowane. Tak zaczął się rok 1945. Miesiące strachu, łez, przerażenia i ludzkich tragedii.
- 8 lub 9 marca przyszedł rozkaz ucieczki - opowiada pani Regina. - Niemcy pakowali wozy i uciekali. Penner też się spakował i mnie zabrał. Dojechaliśmy do przeprawy nad Wisłą, a tam tłok. Kiedy nadleciały samoloty i zrzuciły kilka bomb, zrobił się wielki wrzask ludzi i kwik koni tonących w Wiśle. Żona Pennera płakała. Stary, widząc to wszystko, zawrócił wóz i wróciliśmy do ich domu. Nie przebieraliśmy się, spaliśmy w ubraniach, które mieliśmy na sobie. Było strasznie zimno.
W nocy z 9 na 10 marca do domu Pennerów wtargnęli Rosjanie. Wyciągnęli mapę i kazali mówić, gdzie są Niemcy. Przybiegli też Polacy z okolicznych gospodarstw i powiedzieli "Małej", by się zbierała. Pobiegła do pokoju Pennerów się pożegnać. Otworzyła drzwi i tylko rzutem oka spostrzegła płaczącą "Starą" i pokrwawionego Pennera. Wybiegła z domu. Polakom kazano się zebrać w gospodarstwie Eggerta. Miała na sobie zbyt lekkie ubranie jak na panujący mróz. Ktoś podarował jej spodnie, założyła je i zapięła paskiem pod pachami. Na nogi dostała męskie buty. Piękne, długie włosy obcięto jej na kilka centymetrów i założono na głowę pilotkę. - Tak będzie wygodniej - mówili.
Wieczorem popędzono około 100 osób do Nowego Dworu Gdańskiego. Na jednej z krzyżówek zasadzkę przygotowali Niemcy, którzy zaczęli ostrzeliwać kolumnę. Strzelali też Rosjanie.
- Jak Niemcy dali ognia, to było piekło - mówi pani Regina. - Pamiętam tylko, że koń się przewrócił, a z wozu, na którym wieźliśmy nasze rzeczy, spadł jeden chłopak. Potworny krzyk i jęk. Gdy dałam dyla, to tylko słyszałam, jak kule odbijają się od drogi. Słyszałam, że ktoś też biegnie. Strzelano, a ja biegłam i biegłam. Tak szybko, że chyba nawet czeski biegacz Zatopek by mnie nie dogonił. Po pewnym czasie stanęłam pod wierzbą i czekałam przyciśnięta do drzewa. Nikt do mnie nie dołączył. Płakałam, myśląc, że wszyscy zginęli. Była noc, strasznie zimno. Usłyszałam nagle jakieś głosy, zobaczyłam grupę około 50 osób, mówili po Polsku, dołączyłam do nich.
Szli z Marynów, a mała Regina dołączyła do nich na wysokości Myszewa. Kierowali się w stronę Lubstowa. Napotykali po drodze puste domy. Podążali w stronę Nogatu, by wzdłuż rzeki dojść do Malborka (szosy były zajęte przez niemieckich żołnierzy i uciekającą ludność cywilną), a potem udać się torami kolejowymi do polskiego Tczewa. Tragedie ich nie opuszczały, jeden z chłopaków wszedł na minę, gdy szukał w kopcu ziemniaków. Kiedy byli blisko Malborka, rozpoczął się nalot. W nocy z 12 na 13 marca niebo rozświetliły flary, było jasno jak w dzień. Słychać było świst spadających bomb i huk wybuchających pocisków. Zakopali się w ziemi, by nie zdradzić swojej obecności. Obok wybuchały bomby.
- Piekło takie, jakiego chyba nie ma - wspomina pani Regina. - Całą noc przeleżeliśmy. Rano ucichło, ale doszły do nas okrzyki Rosjan: "Kto żyw, to wstawać". Zebrali nas i prowadzili w stronę prowizorycznego mostu na Nogacie, który zbudowano z łódek. Zamek był zburzony, płonął. Zaczęto nas prowadzić do miasta. Trupy leżały dość gęsto. Kolumna ludzi prowadzonych przez Rosjan z pepeszami była długa. Nie wiem, skąd się wzięło tyle ludzi. Zaprowadzono nas do budynku za szpitalem. Rosjanie nas pojedynczo spisywali, przesłuchiwali. Słyszałam, jak w innym pokoju kogoś bito. Wyprowadzono nas i pod uzbrojoną eskortą prowadzono dalej przez teren jednostki wojskowej.
Żołnierze rosyjscy prowadzili jeńców do kamienic przy dzisiejszych ulicach 17 Marca i Grunwaldzkiej. Zostali zakwaterowani w piwnicach. Były tam już trupy.
- Do jedzenia dali nam chleb, który pachniał benzyną. Co go kto ugryzł, zaraz wymiotował - mówi pani Regina. - Nie jadłam od dwóch, trzech dni. Na kolację dostaliśmy kaszę, całe ziarna. Traktowano nas jak niewolników. W bramach kamienic stali uzbrojeni żołnierze. To nazywamy wyzwoleniem Malborka?
Niektórzy próbowali uciec, część z nich zginęła zastrzelona przez Rosjan.
- Następnego dnia znów kazano ustawić się nam w kolumnie i zaczęto prowadzić ulicami miasta w stronę Elbląga - opowiada mieszkanka Malborka. - Nie wszystkie ulice były zniszczone przez działania wojenne. Było pusto. Na wysokości Rakowca ujrzeliśmy górę ludzkich ciał, krew spływała i zabarwiała śnieg na czerwono. Świeciło słońce, śnieg topniał. Ciała zwożono z miasta, bo przyjeżdżał samochód pełen ciał, a drugi odjeżdżał stamtąd pusty. Kolumna ludzi, w której szłam, była długa przede mną. Nie wiem, ile osób szło za mną. Bałam się odwrócić…
Pani Regina nie chce opowiadać o swoich dalszych losach, ale jak sama mówi, na podstawie jej przeżyć można by było nakręcić film. Przecież to życie, czasami tak straszne i brutalne, pisze scenariusze, obok których trudno przejść obojętnie. Scenariusze pełne bólu, cierpienia i śmierci, które zawierają przestrogę przed wojną. Pani Regina przeżyła brutalny okres w historii Polski i świata. Udało się jej wrócić do rodziców na początku maja 1945 roku. Aby tak się stało, musiała jednak wyskoczyć z pędzącego pociągu…
Cztery lata później los znów sprowadził ją do Malborka. W 1950 roku zaczęła pracować w tutejszym Starostwie Powiatowym. W Malborku, z przerwami, mieszka do dziś.
- Nogat płynie, tak jak płynął, opasając Malbork. Ale on pamięta noc ostatnią z 12 na 13 marca roku 1945 i ten, kto tę noc przeżył, też to zapamiętał - mówi dziś pani Regina. - Inni mieli wszystko, a mnie zostało szczęście przeżyć...