Pamiątkowe zdjęcie
31 grudnia 2010
Malborskie "żebra wieloryba"
28 grudnia 2010
Ulica Jagiellońska w Malborku
27 grudnia 2010
Albert Rahn - zdjęcie fabryki w Malborku?
Opis aukcji: Malbork – Albert Rahn. Unikalna pocztówka-fotografia fabryki maszyn rolniczych Alberta Rahna.
Czy to zdjęcie fabryki, czy może jakaś inna ulica i napis nad wjazdem pokazuje strzałkę prowadzącą do fabryki (obecnie Pemal)?
Wiecie, piszcie :)
źródło: serwis aukcyjny, Trembowla
Edit 01 stycznia 2011
Szczyt zanaczonego budynku jest łudząco podobny do "wieżyczki" z aukcyjnej fotografii. Skrzyżowanie ulic Langgasse oraz Goldener Ring.
Warto pamiętać, że adres Fabryki Rahna to Langgasse 24 (!) a nie obecne Kościuszki 39. Co nie gra na zdjęciu? Nr 24 to obecnie naprzeciw Rossmana i hotelu Grot oraz część naprzeciw hotelu Zbyszko. Więc siedziba firmy była w innym miejscu niż willa i teren zakładu - vis a vis. Dwie wieżyczki ze zdjęcia pasują ;-)
Kościuszki (Langgasse) ulegała wielu zmianom na przestrzeni lat.
Wtedy to ma sens, ale to tylko domysły, jeżeli zdjęcie pochodzi z lat 1900-1918 to nawet całkiem prawdopodobne ;-)
Czy to zdjęcie fabryki, czy może jakaś inna ulica i napis nad wjazdem pokazuje strzałkę prowadzącą do fabryki (obecnie Pemal)?
Wiecie, piszcie :)
źródło: serwis aukcyjny, Trembowla
Edit 01 stycznia 2011
Szczyt zanaczonego budynku jest łudząco podobny do "wieżyczki" z aukcyjnej fotografii. Skrzyżowanie ulic Langgasse oraz Goldener Ring.
Warto pamiętać, że adres Fabryki Rahna to Langgasse 24 (!) a nie obecne Kościuszki 39. Co nie gra na zdjęciu? Nr 24 to obecnie naprzeciw Rossmana i hotelu Grot oraz część naprzeciw hotelu Zbyszko. Więc siedziba firmy była w innym miejscu niż willa i teren zakładu - vis a vis. Dwie wieżyczki ze zdjęcia pasują ;-)
Kościuszki (Langgasse) ulegała wielu zmianom na przestrzeni lat.
Wtedy to ma sens, ale to tylko domysły, jeżeli zdjęcie pochodzi z lat 1900-1918 to nawet całkiem prawdopodobne ;-)
19 grudnia 2010
Dworzec kolejowy w Malborku
Niedawno zakończyła się adaptacja terenów wokół dworca, obecnie trwa remonta samego budynku. Na kilku zdjęciach prezentujemy wam wygląd dawnego dworca, jego okolic oraz zdjęcie z jednego z wnętrz budynku.
Krótka notka ze Starego Malborka
W latach 1889-1890 wzniesiono neogotycki budynek nowego dworca kolejowego. Przed dworcem znajdował się plac manewrowy zagospodarowany w XX wieku, skąd odjeżdżały dorożki i automobile w kierunku miasta a w okresie międzywojennym autobusy do Wolnego Miasta Gdańska. W 1893 roku wprowadzono na dworcu oświetlenie elektryczne, był pierwszym obiektem w mieście bowiem prąd z elektrowni wodnej na Nogacie popłynął dopiero po 1909 roku. Budynek dworca przetrwał dwie zawieruchy wojenne i pomimo podłożenia ognia przez wojska radzieckie tuż po przekazaniu władzom polskim stoi do dzisiaj w niezmienionym kształcie.
Budynek dworca, budynek ekspedycji towarowej i szalet są wpisane do rejestru zabytków.
Krótka notka ze Starego Malborka
W latach 1889-1890 wzniesiono neogotycki budynek nowego dworca kolejowego. Przed dworcem znajdował się plac manewrowy zagospodarowany w XX wieku, skąd odjeżdżały dorożki i automobile w kierunku miasta a w okresie międzywojennym autobusy do Wolnego Miasta Gdańska. W 1893 roku wprowadzono na dworcu oświetlenie elektryczne, był pierwszym obiektem w mieście bowiem prąd z elektrowni wodnej na Nogacie popłynął dopiero po 1909 roku. Budynek dworca przetrwał dwie zawieruchy wojenne i pomimo podłożenia ognia przez wojska radzieckie tuż po przekazaniu władzom polskim stoi do dzisiaj w niezmienionym kształcie.
Budynek dworca, budynek ekspedycji towarowej i szalet są wpisane do rejestru zabytków.
17 grudnia 2010
15 grudnia 2010
10 grudnia 2010
Żuławki - ruina domu podcieniowego
Dwa zdjęcia wykonane przeze mnie w roku 2008 oraz 2010...
2008
2010
A co więcej o ruinie? Zapraszam do tekstu na blogu Fritzka
Dom, a w zasadzie jego szczątki, znajdują się w Żuławkach, gm. Stegna. Klasyczny, żuławski dom podcieniowy został wybudowany w 1848r. w centrum wsi. Jeszcze kilka lat temu był zamieszkany. Po wyprowadzeniu lokatorów został sprzedany w prywatne ręce...
2008
2010
A co więcej o ruinie? Zapraszam do tekstu na blogu Fritzka
Dom, a w zasadzie jego szczątki, znajdują się w Żuławkach, gm. Stegna. Klasyczny, żuławski dom podcieniowy został wybudowany w 1848r. w centrum wsi. Jeszcze kilka lat temu był zamieszkany. Po wyprowadzeniu lokatorów został sprzedany w prywatne ręce...
9 grudnia 2010
Grafiki...
8 grudnia 2010
Propaganda!
7 grudnia 2010
Zamek w roku 1587
28 listopada 2010
Sprawy bieżące - Malborkowo
Jako, że mało się zbiorczo pisuje o tym co się dzieje w sprawach mniej widowiskowych w Malborku, oto garść niusów dla was drodzy czytelnicy bloga. W końcu nie samą historią żyje człowiek.
No to lecimy :)
Jak większość z was wie, odbyła się ostatnio na zamczysku konferencja podsumowująca prace konserwatorskie na zamku średnim (Norway Grants) o samej konferencji nie będę się rozpisywał, kto był ten wie, kto nie był może poczytać w materiałach Jacka i Iwony w lokalnej prasie i stronach netowych. Co fajnego z tego tytułu dla ludzi nie interesujących się cegłami (Kasieńko!) i renowacją, to zapewne nowa trasa do zwiedzania, nowa wystawa (detal), nowe umiejscowienie sklepu zamkowego (wreszcie! koniec z upraszaniem strażników zamczyska ;-) )
Kończąc wątek - świetna wycieczka z Benem oraz świetny wykład Janusza Trupindy. Brawo!
W związku z zakończeniem w/wym. prac remontowych - nowa książka:
Wielki Refektarz na Zamku Średnim w Malborku. Dzieje wystrój konserwacja.
Polecam, cena 60 zł, pozycja już dostępna - WARTO.
Ze spraw mniej ciekawych, jak kogoś zachwyciła "Wystawa fundacyjna" i chciałby nabyć książkę, to niestety, książka wydana w ramach projektu, podobna cudowna, nie będzie dostępna w sprzedaży. Trudno i szkoda wielka dla nas :)
Gdzieś tam błąka się książka (w planach) o pocztówkach ze zbiorów zamkowych, ma się ukazać lub też nie. Sprawa w toku.
To tyle o zamku (w załączeniu zdjęcie z nowej wystawy).
Co na mieście słychać :-)
Nie wiadomo co się dzieje z haubicą znalezioną niedawno podczas budowy SP nr 3, podobno wywieziona gdzieś leży, znajomy kopacz nie wie jednak gdzie :-)
Planowane są dwa kalendarze na nowy rok, z MWC oraz prywatnie Kamy Trojak, oba powinny być całkiem fajne, na pewno zawierają coś nowego ;-) Zobaczycie. Polecam.
Być może, a może i na pewno Zamczysko wyda swój kalendarz. Może ukażą się i firmowe, ale o tym nie wiem.
Odbyła się uroczysta Gala z okazji wręczania Nagród Baszty Maślankowej - nagrodzono lokalne NGO. Brawo! Więcej oczywiście na stronach mc2 i w mediach.
I na koniec:
Inauguracja Centrum Animacji Kulturalnej "Na Piaskach" - polecam, min do obejrzenia wystawę fotograficzną "Malbork wczoraj i dziś", zorganizowaną przez Stowarzyszenie Miłośników Malborka "FORUM", a wcześniej dostępną w MDK.
Z pozdrowieniami i na tyle to by było z okazji pierwszego dnia padającego śniegu
Jacek Kmieć
No to lecimy :)
Jak większość z was wie, odbyła się ostatnio na zamczysku konferencja podsumowująca prace konserwatorskie na zamku średnim (Norway Grants) o samej konferencji nie będę się rozpisywał, kto był ten wie, kto nie był może poczytać w materiałach Jacka i Iwony w lokalnej prasie i stronach netowych. Co fajnego z tego tytułu dla ludzi nie interesujących się cegłami (Kasieńko!) i renowacją, to zapewne nowa trasa do zwiedzania, nowa wystawa (detal), nowe umiejscowienie sklepu zamkowego (wreszcie! koniec z upraszaniem strażników zamczyska ;-) )
Kończąc wątek - świetna wycieczka z Benem oraz świetny wykład Janusza Trupindy. Brawo!
W związku z zakończeniem w/wym. prac remontowych - nowa książka:
Wielki Refektarz na Zamku Średnim w Malborku. Dzieje wystrój konserwacja.
Polecam, cena 60 zł, pozycja już dostępna - WARTO.
Ze spraw mniej ciekawych, jak kogoś zachwyciła "Wystawa fundacyjna" i chciałby nabyć książkę, to niestety, książka wydana w ramach projektu, podobna cudowna, nie będzie dostępna w sprzedaży. Trudno i szkoda wielka dla nas :)
Gdzieś tam błąka się książka (w planach) o pocztówkach ze zbiorów zamkowych, ma się ukazać lub też nie. Sprawa w toku.
To tyle o zamku (w załączeniu zdjęcie z nowej wystawy).
Co na mieście słychać :-)
Nie wiadomo co się dzieje z haubicą znalezioną niedawno podczas budowy SP nr 3, podobno wywieziona gdzieś leży, znajomy kopacz nie wie jednak gdzie :-)
Planowane są dwa kalendarze na nowy rok, z MWC oraz prywatnie Kamy Trojak, oba powinny być całkiem fajne, na pewno zawierają coś nowego ;-) Zobaczycie. Polecam.
Być może, a może i na pewno Zamczysko wyda swój kalendarz. Może ukażą się i firmowe, ale o tym nie wiem.
Odbyła się uroczysta Gala z okazji wręczania Nagród Baszty Maślankowej - nagrodzono lokalne NGO. Brawo! Więcej oczywiście na stronach mc2 i w mediach.
I na koniec:
Inauguracja Centrum Animacji Kulturalnej "Na Piaskach" - polecam, min do obejrzenia wystawę fotograficzną "Malbork wczoraj i dziś", zorganizowaną przez Stowarzyszenie Miłośników Malborka "FORUM", a wcześniej dostępną w MDK.
Z pozdrowieniami i na tyle to by było z okazji pierwszego dnia padającego śniegu
Jacek Kmieć
27 listopada 2010
26 listopada 2010
Conrad Steinbrecht
Tak mi dziś przyszło do głowy podczas wędrówki po zamku pod przewodnictwem Benka...
W chwili przerwy w oddaleniu od grupy wykonałem zdjęcie Konradowi, co prawda pozował tak jak zwykle, co prawda wciąż ta mina, wciąż ten wąs. Tak, wiem, przypomina nam Benka, a może Benek jego, sam nie wiem...
Pomyślałem sobie o nim, jako o człowieku, który oddał się pasji, który realizował swoje cele, dzielił wiedzą i pochłonął w odrestaurowaniu zamku, dziś różnie oceniany ze względu na drogi, które wybierał. Ale ważne, że pracował, działał, oddawał myślom.
Współcześni! Pracujcie, realizujcie, nie poddawajcie się w pracy, czy zawodowo, czy w stowarzyszeniach, czy też indywidualnie. Spełniajcie swoje marzenia tak jak Konrad.
W chwili przerwy w oddaleniu od grupy wykonałem zdjęcie Konradowi, co prawda pozował tak jak zwykle, co prawda wciąż ta mina, wciąż ten wąs. Tak, wiem, przypomina nam Benka, a może Benek jego, sam nie wiem...
Pomyślałem sobie o nim, jako o człowieku, który oddał się pasji, który realizował swoje cele, dzielił wiedzą i pochłonął w odrestaurowaniu zamku, dziś różnie oceniany ze względu na drogi, które wybierał. Ale ważne, że pracował, działał, oddawał myślom.
Współcześni! Pracujcie, realizujcie, nie poddawajcie się w pracy, czy zawodowo, czy w stowarzyszeniach, czy też indywidualnie. Spełniajcie swoje marzenia tak jak Konrad.
18 listopada 2010
Dawny Malbork w 3D
14 listopada 2010
Propaganda! Ale jaka!
1 listopada 2010
Stowarzyszenie Misyjne St. Chrischona
Stowarzyszenie to powstało w 1840 roku w celu ożywienia i pogłębienia wiary w duchu luterańskim. Pastorzy tego stowarzyszenia starali się utrzymać łączność z miejscowym kościołem ewangelickim, chociaż gromadzili się w oddzielnych kaplicach. W Malborku ruch ten zadomowił się w 1900 r. Od 1 września 1930 kaznodzieją tej społeczności był Paul Haberer, który w 1945 roku w ostatniej chwili zdążył ewakuować się wraz z rodziną do Niemiec.
Kaplica została wybudowana przy obecnej ulicy Sienkiewicza 43, istnieje do dnia dzisiejszego, nie jest wpisana do rejestru zabytków. Znajduje się tam hurtownia rowerów.
Nie mamy zdjęć archiwalnych wykonanych przed 1945 rokiem.
Kaplica została wybudowana przy obecnej ulicy Sienkiewicza 43, istnieje do dnia dzisiejszego, nie jest wpisana do rejestru zabytków. Znajduje się tam hurtownia rowerów.
Nie mamy zdjęć archiwalnych wykonanych przed 1945 rokiem.
29 października 2010
Sielanka z zamkiem w tle
27 października 2010
150 lat malborskiego szpitala
Malborski szpital już od 150 lat leczy pacjentów. Od półtora wieku, cyklicznie, zmaga się też wciąż z tymi samymi kłopotami. Ostatnie dwa lata przerwały błędne koło braków i biedy.
Rolą szpitala jest leczyć pacjentów. Jednak w 1865 roku, kiedy szpital powiatowy istniał w obecnym miejscu już do pięciu lat, działo się chyba źle, bowiem do pomocy sprowadzono ewangelickie siostry diakoniski. W tym czasie zakład był prowadzony przez opłacanego ryczałtowo ekonoma, a lekarze z miasta doraźnie doglądali chorych za niewielką odpłatnością.
Ale najwcześniejsze początki szpitala w Malborku sięgają roku 1822, kiedy to utworzono powiatowy lazaret, przeniesiony na dzisiejsze miejsce właśnie w 1860 roku, 150 lat temu.
Tak więc w styczniu 1867 roku oficjalnie przekazano położoną między ulicami Ceglaną i Rzeźnicką (dziś Słowackiego i Armii Krajowej) lecznicę siostrom. Ewangelicki Dom Diakonisek w Malborku zobowiązany był do sprawowania chrześcijańskiej opieki nad niezamożnymi bez różnicy wyznania, z wyłączeniem chorych umysłowo lub cierpiących na chorobę, przy której sprawowanie opieki przez kobiety jest wykluczone.
W pierwszym roku koszt utrzymania szpitala wyniósł 3.461 talarów przy 429 chorych. Czas leczenia wynosił ok. 41 dni!
W Malborku przy ulicy Rzeźnickiej, obecnie Słowackiego, istniał także szpital Mariacki- katolicki, który otrzymywał dotację 1650 marek rocznie. Dla porównania, zakład opieki nad chorymi prowadzony przez diakoniski otrzymywał stałą dotację roczną, która w latach 1933 – 1943 wyniosła 4500 marek.
Dwie marki od dziecka
Szpital Diakonisek pracował do 22 stycznia 1945 roku, wznowił działalność pod administracją polską dnia 22 maj 1945 roku jako Szpital Miejski, od roku 1946 nosił
nazwę Szpital Powiatowy w Malborku.
Ale cofając się nieco zajrzyjmy na początek XX wieku. Szpital miał wtedy 180 łóżek, kierował nim chirurg i lekarz chorób kobiecych dr Eugen Schultze, ceniony fachowiec, autor wielu prac naukowych, publikowanych w renomowanych, w tamtym tym czasie, pismach medycznych.
Lata 1927-28 to czas gruntownej modernizacji i rozbudowy: 20 dodatkowych sal, nowoczesna łaźnia z wannami do kąpieli leczniczych i nowa kostnica. Pracami wartymi 280 tys., marek kierował miejscowy architekt, Alfred Reschke. W tym czasie szpitalne usługi kosztowały: w klasie pierwszej osiem marek, w drugiej pięć i pół, w trzeciej trzy marki. Od dzieci pobierano po dwie marki..
W 1926 roku ordynatorem szpitala został dr Gustav Ellermann, ceniony chirurg i ginekolog.
- Prawie każdego ranka widzieliśmy lekarza naczelnego Ellermanna, kierującego ewangelicka lecznicą, idącego do szpitala ze swojego mieszkania przy Hablerstrase (ul. Derdowskiego) przez „ogród parafialny” i ulicę Fleischergasse (ul. Słowackiego) do pracy. Częstokroć – nawet o porannej porze – zatrzymywał się na mała chwilkę, aby z moim ojcem, który pielęgnował róże w ogródku przed domem, miło pogawędzić. On był dla nas osobowością o najwyższych kompetencjach – tak wspomina Christel Rollfs z domu Gayk.
Podczas drugiej wojny szpital diakonisek przyjmował pacjentów z Niemiec i terenów okupowanych. Działał do 22 stycznia 1945 roku. Tego dnia dr Springer przeprowadził ostatnią operację – pacjentem był 32-letni Horst Wosejhn.
Zupa z mąki, bez kartofli
Pierwszy zabieg pod administracją polską przeprowadzono niedługo po wznowieniu działalności w maju 1945. 17-letniemu Edwardowi Staniszewskiemu z Gniszewa amputowano lewą nogę. Chloroform pełnił rolę środka znieczulającego.
Sytuacja malborskiej lecznicy była w tym czasie dramatyczna.
Brak sprzętu medycznego, urządzeń sanitarnych, leków i materiałów opatrunkowych, niedostatek lekarzy i personelu pomocniczego. Przez zniszczony dach wdzierała się wilgoć i zacieki, a w oknach nie było szyb. Pierwszy dzień pracy wspomina pielęgniarka Klara Koziej:
- Zaczęliśmy z doktorem, przy pomocy kilku miejscowych kobiet, sprzątać sale obecnego głównego budynku szpitala. Przydzielone przez radziecką komendanturę wojenną robotnice - Niemki poszły z różnymi naczyniami po wodę do Nogatu. Wróciły biegiem. Z bezładnego krzyku z trudem wywnioskowałam, że znalazły nad rzeką chłopca ze stopa potwornie zmasakrowaną wybuchem miny. Przyniosłyśmy go na kocu. O warunkach, w jakich odbywała się amputacja nogi chłopaka, jeszcze dzisiaj trudno mi mówić – wspomina.
Mimo tych wszystkich braków i biedy, w czerwcu 1945 roku, w lecznicy było 70 obłożnie chorych na tyfus brzuszny i 20 na malarię.
Miesiąc później dyrektorem szpitala zostaje Henryk Golanowski, chirurg i ginekolog. O stanie finansowym i gospodarczym pisze alarmująco w raporcie do starosty, Augustyna Szpręgi.
- Szerząca się epidemia przybiera coraz większy zasięg. Na oddziale zakaźnym brakuje miejsc dla chorych. Chorzy zakaźnie leżą na materacach bez bielizny pościelowej. (…)
Niedobory w oszkleniu, brak oświetlenia, podstawowe braki w lekarstwach i materiale opatrunkowym, wyżywienie składające się całą dobę tylko z zupy sporządzonej z mąki mlecznej, nawet bez kartofli i chleba, stawiają chorych obywateli i pracujący personel w sytuacji rozpaczliwej… jeżeli do 15 września nie otrzymam subsydium co najmniej w wysokości 120 tys. zł, lub pozwolenia oficjalnego na prawo wyprzedaży pewnych ruchomości szpitalnych, będę zmuszony zamknąć szpital….
Powstają nowe oddziały
Dla poprawy sytuacji wydzierżawiono ziemię i rozpoczęto hodowlę krów i świń, które były głównym źródłem zaopatrzenia placówki.
Trzy lata później szpital wciąż wymagał wielu nakładów i sprzętu. Brakowało wszystkiego, od krzeseł i szafek przyłóżkowych po pościel, rękawiczki ochronne i strzykawki. W tym czasie, w szpitalu powiatowym znajdowały się cztery oddziały: zakaźny, chirurgiczny, wewnętrzny i ginekologiczno-położniczy. Przeciętnie, w 1949 roku, dzienne obłożenie pacjentów oscylowało wokół 110 osób.
Odział dziecięcy zaczął funkcjonować rok później.
Funkcje placówki poprawiano wielokrotnie remontami i modernizacją. Liczba łóżek malała z roku na rok, by znalazło się miejsce na specjalistyczny sprzęt. Trzeba było podnieść standard świadczonych usług. W 1970 toku, w malborskiej lecznicy powstał punkt krwiodawstwa, a trzy lata potem placówka została podporządkowana Zespołowi Opieki Zdrowotnej. Od tej chwili dyrektor szpitala był również odpowiedzialny za lecznictwo otwarte, pogotowie ratunkowe, dom rencistów i żłobek.
Rok 1981 zaowocował uruchomieniem oddziału intensywnej opieki medycznej, a dwa lata później w szpitalu zaczęła działać pracownia bakteriologiczna. Oddział reanimacji i anestezjologii z pełnym wyposażeniem ruszył w 1988 roku. Wraz ze schyłkiem socjalistycznego ustroju, do lecznicy wszedł sprzęt jednorazowego użytku.
Zamiast poprawy, skandal
Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że właściwie od początku swego istnienia, malborski szpital przez prawie 150 lat borykał się z tymi samymi problemami, z niedostatkiem. Sprzętu, ludzi, pieniędzy… Notorycznie brakowało lekarzy i niższego personelu. Place były niskie – jeśli w ogóle były na czas - brak mieszkań i możliwości rozwoju dla medyków – nie mieli gdzie robić specjalizacji.
Kolejne lata przemian nie przyniosły poprawy, wręcz przeciwnie, choć zarządzający placówką mieli naprawdę niesamowite pomysły.
Lecznica miała już status Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej i kontrakt podpisany z ówczesną Pomorską Kasą Chorych nie napawał optymizmem, ponieważ na niektóre oddziały uzyskano jedynie 60 proc. potrzebnych środków. A personel wciąż otrzymywał głodowe uposażenie.
Właśnie wtedy dyrekcja wpadła na pomysł, by zaoferować w szpitalnym prosektorium ponadstandardowe usługi pogrzebowe. Spotkało się to z ostrą reakcją konkurencji:
- To skandal! Samodzielny Publiczny ZOZ w naszym mieście zamierza świadczyć usługi pogrzebowe! Wszyscy będą teraz mylić lekarzy z producentami nieboszczyków – to glos oburzonej mieszkanki Malborka.
Ówczesna dyrektorka SP ZOZ, Eryka Bocianowska, tłumaczyła, że to jedynie odpłatne usługi, jak np. makijaż zmarłemu, czy miejsce, bu się pomodlić w spokoju.
Na terenie szpitala znajduje się prosektorium, gdzie trafiają zmarli nie tylko za szpitala, ale i z terenu miasta. W placówce przeprowadza się sekcje, a następnie wydaje zwłoki rodzinie. Wszystko za darmo. Ale można wprowadzić odpłatne dodatkowe usługi – tak tłumaczyła decyzję szefowa zakładu.
Ten pomysł zapewne nie wyszedłby poza mury szpitala, gdyby nie bardzo trudna sytuacja lecznicy, braki sprzętowe, sypiące się mury.
Historia zatoczyła koło
Po wojnie brakowało dosłownie wszystkiego: ludzi, sprzętu i pieniędzy na wynagrodzenia. Lekarze i niższy personel trwali przy pacjentach, mimo to. Remontowano, modernizowano, doposażano i podnoszono standardy usług… a braki wciąż były te same. Absurdalne?
Problemy finansowe szpitala ciągnęły się już od 1999 roku. Od kontraktu za niskiego o 30 proc. się zaczęło. Kolejne lata, to dramatyczne poszukiwania rozwiązania problemów placówki – bezskutecznie. Trzy mln zadłużenia było w 2001 roku. A mimo to lekarze wykonywali planowe operacje, rodziły się dzieci, a karetka wyjeżdżała do chorych i ratować życie. W tym czasie, tak, jak i dziś, wielu było dobrych „duchów” szpitala. M. Leier podarował karetkę, Jerzy Fryc założył stację joannitów, a Christian Meyl załatwił kosztowny sprzęt medyczny, na którego zakup lecznica nie miała pieniędzy.
Ostrzegawcza akcja protestacyjna w kwietniu 2006 roku. Środowisko medyczne domaga się podwyżek płac. A na podstawie wyroku trybunału konstytucyjnego, komornik mógł w całości zająć środki SP ZOZ, które wpływały z Narodowego Funduszu Zdrowia. I tuż przed Wielkanocą, po trzech miesiącach bez wypłaty, personel szpitala dowiedział się, że również marcowych poborów nie będzie. Rada Powiatu Malborskiego zaciąga 750 tys. zł kredytu, żeby wypłacić pensje 300-osobowej załodze szpitala.
W tym czasie działalność szpitala musiała być drastycznie ograniczona, co przypomina nieco czasy doktora Golanowskiego, który był o krok od zamknięcia lecznicy. SP ZOZ nie ma płynności finansowej, ma za to 33 mln. zł długu.
W tej sytuacji samorząd powiatu podejmuje decyzje o powołaniu Powiatowego Centrum Zdrowia, spółki, a SP ZOZ został postawiony w stan likwidacji.
Spółka bez długu
Pierwszego czerwca 2007 spółka przejęła dotychczasowy kontrakt szpitala z NFZ i tym samym działalność rozpoczęło Powiatowe Centrum Zdrowia. Dług
Powoli sytuacja zaczęła się prostować. Pracownicy odzyskali zaległe wynagrodzenia, negocjacje dotyczące pamiętnej ustawy „203” z NFZ zakończyły się sukcesem i spółka uzyskała 700 tys. zł. W ciągu 30 miesięcy działalności PCZ jej kapitał zakładowy wzrósł do ponad 7 mln zł, a spółka odkupiła ruchomości od SP ZOZ w likwidacji. Rok 2008 zamknięto z wynikiem prawie 2 mln zł na plus.
Ostatnie dwa lata, to szereg większych i mniejszych sukcesów na koncie malborskiej lecznicy. O wszystkich mogliście przeczytać na łamach naszej gazety, więc tylko w skrócie przypomnijmy. Pod koniec 2008 roku uruchomiono Pracownię Tomografii Komputerowej oraz zmodernizowano główne wejście do szpitala. Rok później remont zaczął się na ginekologii i położnictwie. Szkoła rodzenia zyskała nowe, lepsze oblicze. Kapitalny remont objął również oddział chirurgii a pod koniec lata oddano do użytku przychodnię specjalistyczną, która mieści się w budynku po dawnej kuchni. Ortopeda, chirurg, diabetolog i urolog – ci specjaliści przyjmują w nowoczesnej, przyszpitalnej przychodni. Również w tym samym roku po raz pierwszy w Malborku wykonano zabieg ortopedyczny metodą artroskopową. W tym roku, w czerwcu, skomplikowany zabieg z chirurgii ręki wykonał w naszym szpitalu prof. dr. hab. Bugusław Baczkowski. Pierwszy zabieg w kraju został wykonany właśnie w malborskim szpitalu i będzie prezentowany na międzynarodowych konferencjach specjalistycznych.
Iwona Skopińska
Tekst pochodzi z Gazety Malborskiej i został przekazany przez autorkę, która korzystała z materiałów udostępnionych przez Starostwo Powiatowe w Malborku.
Zdjęcia: StaryMalbork.pl ze źródeł prywatnych
Rolą szpitala jest leczyć pacjentów. Jednak w 1865 roku, kiedy szpital powiatowy istniał w obecnym miejscu już do pięciu lat, działo się chyba źle, bowiem do pomocy sprowadzono ewangelickie siostry diakoniski. W tym czasie zakład był prowadzony przez opłacanego ryczałtowo ekonoma, a lekarze z miasta doraźnie doglądali chorych za niewielką odpłatnością.
Ale najwcześniejsze początki szpitala w Malborku sięgają roku 1822, kiedy to utworzono powiatowy lazaret, przeniesiony na dzisiejsze miejsce właśnie w 1860 roku, 150 lat temu.
Tak więc w styczniu 1867 roku oficjalnie przekazano położoną między ulicami Ceglaną i Rzeźnicką (dziś Słowackiego i Armii Krajowej) lecznicę siostrom. Ewangelicki Dom Diakonisek w Malborku zobowiązany był do sprawowania chrześcijańskiej opieki nad niezamożnymi bez różnicy wyznania, z wyłączeniem chorych umysłowo lub cierpiących na chorobę, przy której sprawowanie opieki przez kobiety jest wykluczone.
W pierwszym roku koszt utrzymania szpitala wyniósł 3.461 talarów przy 429 chorych. Czas leczenia wynosił ok. 41 dni!
W Malborku przy ulicy Rzeźnickiej, obecnie Słowackiego, istniał także szpital Mariacki- katolicki, który otrzymywał dotację 1650 marek rocznie. Dla porównania, zakład opieki nad chorymi prowadzony przez diakoniski otrzymywał stałą dotację roczną, która w latach 1933 – 1943 wyniosła 4500 marek.
Dwie marki od dziecka
Szpital Diakonisek pracował do 22 stycznia 1945 roku, wznowił działalność pod administracją polską dnia 22 maj 1945 roku jako Szpital Miejski, od roku 1946 nosił
nazwę Szpital Powiatowy w Malborku.
Ale cofając się nieco zajrzyjmy na początek XX wieku. Szpital miał wtedy 180 łóżek, kierował nim chirurg i lekarz chorób kobiecych dr Eugen Schultze, ceniony fachowiec, autor wielu prac naukowych, publikowanych w renomowanych, w tamtym tym czasie, pismach medycznych.
Lata 1927-28 to czas gruntownej modernizacji i rozbudowy: 20 dodatkowych sal, nowoczesna łaźnia z wannami do kąpieli leczniczych i nowa kostnica. Pracami wartymi 280 tys., marek kierował miejscowy architekt, Alfred Reschke. W tym czasie szpitalne usługi kosztowały: w klasie pierwszej osiem marek, w drugiej pięć i pół, w trzeciej trzy marki. Od dzieci pobierano po dwie marki..
W 1926 roku ordynatorem szpitala został dr Gustav Ellermann, ceniony chirurg i ginekolog.
- Prawie każdego ranka widzieliśmy lekarza naczelnego Ellermanna, kierującego ewangelicka lecznicą, idącego do szpitala ze swojego mieszkania przy Hablerstrase (ul. Derdowskiego) przez „ogród parafialny” i ulicę Fleischergasse (ul. Słowackiego) do pracy. Częstokroć – nawet o porannej porze – zatrzymywał się na mała chwilkę, aby z moim ojcem, który pielęgnował róże w ogródku przed domem, miło pogawędzić. On był dla nas osobowością o najwyższych kompetencjach – tak wspomina Christel Rollfs z domu Gayk.
Podczas drugiej wojny szpital diakonisek przyjmował pacjentów z Niemiec i terenów okupowanych. Działał do 22 stycznia 1945 roku. Tego dnia dr Springer przeprowadził ostatnią operację – pacjentem był 32-letni Horst Wosejhn.
Zupa z mąki, bez kartofli
Pierwszy zabieg pod administracją polską przeprowadzono niedługo po wznowieniu działalności w maju 1945. 17-letniemu Edwardowi Staniszewskiemu z Gniszewa amputowano lewą nogę. Chloroform pełnił rolę środka znieczulającego.
Sytuacja malborskiej lecznicy była w tym czasie dramatyczna.
Brak sprzętu medycznego, urządzeń sanitarnych, leków i materiałów opatrunkowych, niedostatek lekarzy i personelu pomocniczego. Przez zniszczony dach wdzierała się wilgoć i zacieki, a w oknach nie było szyb. Pierwszy dzień pracy wspomina pielęgniarka Klara Koziej:
- Zaczęliśmy z doktorem, przy pomocy kilku miejscowych kobiet, sprzątać sale obecnego głównego budynku szpitala. Przydzielone przez radziecką komendanturę wojenną robotnice - Niemki poszły z różnymi naczyniami po wodę do Nogatu. Wróciły biegiem. Z bezładnego krzyku z trudem wywnioskowałam, że znalazły nad rzeką chłopca ze stopa potwornie zmasakrowaną wybuchem miny. Przyniosłyśmy go na kocu. O warunkach, w jakich odbywała się amputacja nogi chłopaka, jeszcze dzisiaj trudno mi mówić – wspomina.
Mimo tych wszystkich braków i biedy, w czerwcu 1945 roku, w lecznicy było 70 obłożnie chorych na tyfus brzuszny i 20 na malarię.
Miesiąc później dyrektorem szpitala zostaje Henryk Golanowski, chirurg i ginekolog. O stanie finansowym i gospodarczym pisze alarmująco w raporcie do starosty, Augustyna Szpręgi.
- Szerząca się epidemia przybiera coraz większy zasięg. Na oddziale zakaźnym brakuje miejsc dla chorych. Chorzy zakaźnie leżą na materacach bez bielizny pościelowej. (…)
Niedobory w oszkleniu, brak oświetlenia, podstawowe braki w lekarstwach i materiale opatrunkowym, wyżywienie składające się całą dobę tylko z zupy sporządzonej z mąki mlecznej, nawet bez kartofli i chleba, stawiają chorych obywateli i pracujący personel w sytuacji rozpaczliwej… jeżeli do 15 września nie otrzymam subsydium co najmniej w wysokości 120 tys. zł, lub pozwolenia oficjalnego na prawo wyprzedaży pewnych ruchomości szpitalnych, będę zmuszony zamknąć szpital….
Powstają nowe oddziały
Dla poprawy sytuacji wydzierżawiono ziemię i rozpoczęto hodowlę krów i świń, które były głównym źródłem zaopatrzenia placówki.
Trzy lata później szpital wciąż wymagał wielu nakładów i sprzętu. Brakowało wszystkiego, od krzeseł i szafek przyłóżkowych po pościel, rękawiczki ochronne i strzykawki. W tym czasie, w szpitalu powiatowym znajdowały się cztery oddziały: zakaźny, chirurgiczny, wewnętrzny i ginekologiczno-położniczy. Przeciętnie, w 1949 roku, dzienne obłożenie pacjentów oscylowało wokół 110 osób.
Odział dziecięcy zaczął funkcjonować rok później.
Funkcje placówki poprawiano wielokrotnie remontami i modernizacją. Liczba łóżek malała z roku na rok, by znalazło się miejsce na specjalistyczny sprzęt. Trzeba było podnieść standard świadczonych usług. W 1970 toku, w malborskiej lecznicy powstał punkt krwiodawstwa, a trzy lata potem placówka została podporządkowana Zespołowi Opieki Zdrowotnej. Od tej chwili dyrektor szpitala był również odpowiedzialny za lecznictwo otwarte, pogotowie ratunkowe, dom rencistów i żłobek.
Rok 1981 zaowocował uruchomieniem oddziału intensywnej opieki medycznej, a dwa lata później w szpitalu zaczęła działać pracownia bakteriologiczna. Oddział reanimacji i anestezjologii z pełnym wyposażeniem ruszył w 1988 roku. Wraz ze schyłkiem socjalistycznego ustroju, do lecznicy wszedł sprzęt jednorazowego użytku.
Zamiast poprawy, skandal
Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że właściwie od początku swego istnienia, malborski szpital przez prawie 150 lat borykał się z tymi samymi problemami, z niedostatkiem. Sprzętu, ludzi, pieniędzy… Notorycznie brakowało lekarzy i niższego personelu. Place były niskie – jeśli w ogóle były na czas - brak mieszkań i możliwości rozwoju dla medyków – nie mieli gdzie robić specjalizacji.
Kolejne lata przemian nie przyniosły poprawy, wręcz przeciwnie, choć zarządzający placówką mieli naprawdę niesamowite pomysły.
Lecznica miała już status Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej i kontrakt podpisany z ówczesną Pomorską Kasą Chorych nie napawał optymizmem, ponieważ na niektóre oddziały uzyskano jedynie 60 proc. potrzebnych środków. A personel wciąż otrzymywał głodowe uposażenie.
Właśnie wtedy dyrekcja wpadła na pomysł, by zaoferować w szpitalnym prosektorium ponadstandardowe usługi pogrzebowe. Spotkało się to z ostrą reakcją konkurencji:
- To skandal! Samodzielny Publiczny ZOZ w naszym mieście zamierza świadczyć usługi pogrzebowe! Wszyscy będą teraz mylić lekarzy z producentami nieboszczyków – to glos oburzonej mieszkanki Malborka.
Ówczesna dyrektorka SP ZOZ, Eryka Bocianowska, tłumaczyła, że to jedynie odpłatne usługi, jak np. makijaż zmarłemu, czy miejsce, bu się pomodlić w spokoju.
Na terenie szpitala znajduje się prosektorium, gdzie trafiają zmarli nie tylko za szpitala, ale i z terenu miasta. W placówce przeprowadza się sekcje, a następnie wydaje zwłoki rodzinie. Wszystko za darmo. Ale można wprowadzić odpłatne dodatkowe usługi – tak tłumaczyła decyzję szefowa zakładu.
Ten pomysł zapewne nie wyszedłby poza mury szpitala, gdyby nie bardzo trudna sytuacja lecznicy, braki sprzętowe, sypiące się mury.
Historia zatoczyła koło
Po wojnie brakowało dosłownie wszystkiego: ludzi, sprzętu i pieniędzy na wynagrodzenia. Lekarze i niższy personel trwali przy pacjentach, mimo to. Remontowano, modernizowano, doposażano i podnoszono standardy usług… a braki wciąż były te same. Absurdalne?
Problemy finansowe szpitala ciągnęły się już od 1999 roku. Od kontraktu za niskiego o 30 proc. się zaczęło. Kolejne lata, to dramatyczne poszukiwania rozwiązania problemów placówki – bezskutecznie. Trzy mln zadłużenia było w 2001 roku. A mimo to lekarze wykonywali planowe operacje, rodziły się dzieci, a karetka wyjeżdżała do chorych i ratować życie. W tym czasie, tak, jak i dziś, wielu było dobrych „duchów” szpitala. M. Leier podarował karetkę, Jerzy Fryc założył stację joannitów, a Christian Meyl załatwił kosztowny sprzęt medyczny, na którego zakup lecznica nie miała pieniędzy.
Ostrzegawcza akcja protestacyjna w kwietniu 2006 roku. Środowisko medyczne domaga się podwyżek płac. A na podstawie wyroku trybunału konstytucyjnego, komornik mógł w całości zająć środki SP ZOZ, które wpływały z Narodowego Funduszu Zdrowia. I tuż przed Wielkanocą, po trzech miesiącach bez wypłaty, personel szpitala dowiedział się, że również marcowych poborów nie będzie. Rada Powiatu Malborskiego zaciąga 750 tys. zł kredytu, żeby wypłacić pensje 300-osobowej załodze szpitala.
W tym czasie działalność szpitala musiała być drastycznie ograniczona, co przypomina nieco czasy doktora Golanowskiego, który był o krok od zamknięcia lecznicy. SP ZOZ nie ma płynności finansowej, ma za to 33 mln. zł długu.
W tej sytuacji samorząd powiatu podejmuje decyzje o powołaniu Powiatowego Centrum Zdrowia, spółki, a SP ZOZ został postawiony w stan likwidacji.
Spółka bez długu
Pierwszego czerwca 2007 spółka przejęła dotychczasowy kontrakt szpitala z NFZ i tym samym działalność rozpoczęło Powiatowe Centrum Zdrowia. Dług
Powoli sytuacja zaczęła się prostować. Pracownicy odzyskali zaległe wynagrodzenia, negocjacje dotyczące pamiętnej ustawy „203” z NFZ zakończyły się sukcesem i spółka uzyskała 700 tys. zł. W ciągu 30 miesięcy działalności PCZ jej kapitał zakładowy wzrósł do ponad 7 mln zł, a spółka odkupiła ruchomości od SP ZOZ w likwidacji. Rok 2008 zamknięto z wynikiem prawie 2 mln zł na plus.
Ostatnie dwa lata, to szereg większych i mniejszych sukcesów na koncie malborskiej lecznicy. O wszystkich mogliście przeczytać na łamach naszej gazety, więc tylko w skrócie przypomnijmy. Pod koniec 2008 roku uruchomiono Pracownię Tomografii Komputerowej oraz zmodernizowano główne wejście do szpitala. Rok później remont zaczął się na ginekologii i położnictwie. Szkoła rodzenia zyskała nowe, lepsze oblicze. Kapitalny remont objął również oddział chirurgii a pod koniec lata oddano do użytku przychodnię specjalistyczną, która mieści się w budynku po dawnej kuchni. Ortopeda, chirurg, diabetolog i urolog – ci specjaliści przyjmują w nowoczesnej, przyszpitalnej przychodni. Również w tym samym roku po raz pierwszy w Malborku wykonano zabieg ortopedyczny metodą artroskopową. W tym roku, w czerwcu, skomplikowany zabieg z chirurgii ręki wykonał w naszym szpitalu prof. dr. hab. Bugusław Baczkowski. Pierwszy zabieg w kraju został wykonany właśnie w malborskim szpitalu i będzie prezentowany na międzynarodowych konferencjach specjalistycznych.
Iwona Skopińska
Tekst pochodzi z Gazety Malborskiej i został przekazany przez autorkę, która korzystała z materiałów udostępnionych przez Starostwo Powiatowe w Malborku.
Zdjęcia: StaryMalbork.pl ze źródeł prywatnych
23 października 2010
21 października 2010
Willa Alberta Rahn'a
W 1877 powstały warsztaty maszynowe Alberta Rahna (Marienburg, Langgasse 24), przekształcone później w fabrykę maszyn i odlewów... znajdowały się przy obecnej ul. Kościuszki (współczesny PEMAL)
Przy fabryce zbudowana została willa właściciela, jedna z nielicznych tego typu budowli w Malborku pozostałych do dnia dzisiejszego.
Dziś budynek usługowy, własność prywatna.
Przy fabryce zbudowana została willa właściciela, jedna z nielicznych tego typu budowli w Malborku pozostałych do dnia dzisiejszego.
Dziś budynek usługowy, własność prywatna.
19 października 2010
Zamek z ok 1880 roku?
16 października 2010
Dzień Sybiraka
Ku pamięci minionych...
Pamięci masowych wywózek
MALBORK. 17 września to wyjątkowy dzień, w którym ożywają wspomnienia masowych wywózek Polaków sprzed 71 lat.
- Mamy skromną uroczystość, ale dobrze, że pamiętamy, my i społeczeństwo – powiedział Czesław Bartosz, prezes malborskiego Koła Sybiraków podczas obchodów Dnia Sybiraka, przypadającego na 17 września. - W 71 rocznicę wejścia wojsk Związku Radzieckiego na tereny Polski, po którym rozpoczęły się masowe deportacje, wywózka Polaków w głąb ZSRR, składamy kwiaty pod tablicą upamiętniającą zsyłkę.
Na uroczystości, które odbyły tablicą poświęconą zesłańcom przy kościele Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, pojawiło się niewielu Sybiraków, bo przypadłości podeszłego wieku coraz częściej zatrzymują ich w domach. Spośród 120 osób, które 21 lat temu zawiązały malborską organizację, dziś pozostało około 90.
- Pomódlmy się za wszystkich, którzy życiem przypłacili deportację, którzy, wbrew własnej woli, wysiedlani ze swoich rodzinnych domów, trafiali na niegościnną, nieludzką ziemię Syberii i tam próbowali, w ziemiankach, tak jak potrafili, żyć najgodniej. To modlitwa za wszystkie ofiary prześladowań i wywózek – powiedział ks. Arkadiusz Śniger, proboszcz parafii Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w Malborku.
Mimo upływu czasu, wspomnienia tamtych lat wciąż żyją w duszach i umysłach zesłanych i wywołują emocje. Jolanta Bober, córka nieżyjącej już Sybiraczki, odczytała poruszający wiersz napisany przez polską młodzież na zesłaniu, a przywieziony do Polski przez jej mamę.
Po krótkiej uroczystości przyszedł czas na wspomnienia, które bolą, ale trzeba się nimi dzielić, „żeby pamięć o losach Sybiraków nie zaginęła” – jak mówią.
- Byłam dzieckiem, miałam niespełna sześć lat – opowiada kobieta. - Wywieziono nas w 1952 r., więc nie w masowych wywózkach. Miałam czterech braci, była też mama i dziadkowie, rodzice ojca. Przez pierwszy rok błądziliśmy po stepie, nie tak, jak w innych deportacjach, gdzie to było zorganizowane, była praca i mieszkanie – mówi drżącym głosem. - Nas, dosłownie, wyrzucano partiami na step. Mama wspomina, że mieliśmy szczęście, bo razem z nami był jej brat, wówczas chyba 19-letni i to jej dodawało sił.
- W 1951 r., 1 kwietnia, zostaliśmy w nocy całą rodziną wywiezieni do obwodu irkuckiego nad Bajkał – wspomina Jan Szesza. - Miałem wtedy 13 lat. Tam dostaliśmy jeść i jeszcze 200 km wieziono nas w głąb tajgi. Baraki, już na miejscu, były przygotowane. Pakowali nas po sześć, siedem rodzin do baraku. To był kwiecień, a mróz w granicach minus 30 stopni Celsjusza. Baraki ładnie wyglądały z zewnątrz, a od środka przez szpary widać było świat. Ale był to jakiś schowek.
I co nam powiedzieli?: Budziesz rabotać, budziesz kuszać (będziesz pracować, to dostaniesz jeść), a nie, to padochniesz (jeśli nie, to zdechniesz) Zaczęliśmy więc pracować w lesie: mama i ojciec. I tak przez cztery, pięć lat. Potem ja doszedłem do pracy, do szkoły nie chodziłem, bo szkoła była oddalona o 40 km. Mogłem do niej chodzić... na piechotę. Byliśmy tam siedem lat.
Wspomnienia ludzi zesłanych w głąb dzisiejszej Rosji, a wówczas Związku Radzieckiego, są do siebie podobne, a jednak zawsze szczególne, bo bardzo osobiste.
Iwona Skopińska / wrzesień 2010
Pamięci masowych wywózek
MALBORK. 17 września to wyjątkowy dzień, w którym ożywają wspomnienia masowych wywózek Polaków sprzed 71 lat.
- Mamy skromną uroczystość, ale dobrze, że pamiętamy, my i społeczeństwo – powiedział Czesław Bartosz, prezes malborskiego Koła Sybiraków podczas obchodów Dnia Sybiraka, przypadającego na 17 września. - W 71 rocznicę wejścia wojsk Związku Radzieckiego na tereny Polski, po którym rozpoczęły się masowe deportacje, wywózka Polaków w głąb ZSRR, składamy kwiaty pod tablicą upamiętniającą zsyłkę.
Na uroczystości, które odbyły tablicą poświęconą zesłańcom przy kościele Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, pojawiło się niewielu Sybiraków, bo przypadłości podeszłego wieku coraz częściej zatrzymują ich w domach. Spośród 120 osób, które 21 lat temu zawiązały malborską organizację, dziś pozostało około 90.
- Pomódlmy się za wszystkich, którzy życiem przypłacili deportację, którzy, wbrew własnej woli, wysiedlani ze swoich rodzinnych domów, trafiali na niegościnną, nieludzką ziemię Syberii i tam próbowali, w ziemiankach, tak jak potrafili, żyć najgodniej. To modlitwa za wszystkie ofiary prześladowań i wywózek – powiedział ks. Arkadiusz Śniger, proboszcz parafii Matki Boskiej Nieustającej Pomocy w Malborku.
Mimo upływu czasu, wspomnienia tamtych lat wciąż żyją w duszach i umysłach zesłanych i wywołują emocje. Jolanta Bober, córka nieżyjącej już Sybiraczki, odczytała poruszający wiersz napisany przez polską młodzież na zesłaniu, a przywieziony do Polski przez jej mamę.
Po krótkiej uroczystości przyszedł czas na wspomnienia, które bolą, ale trzeba się nimi dzielić, „żeby pamięć o losach Sybiraków nie zaginęła” – jak mówią.
- Byłam dzieckiem, miałam niespełna sześć lat – opowiada kobieta. - Wywieziono nas w 1952 r., więc nie w masowych wywózkach. Miałam czterech braci, była też mama i dziadkowie, rodzice ojca. Przez pierwszy rok błądziliśmy po stepie, nie tak, jak w innych deportacjach, gdzie to było zorganizowane, była praca i mieszkanie – mówi drżącym głosem. - Nas, dosłownie, wyrzucano partiami na step. Mama wspomina, że mieliśmy szczęście, bo razem z nami był jej brat, wówczas chyba 19-letni i to jej dodawało sił.
- W 1951 r., 1 kwietnia, zostaliśmy w nocy całą rodziną wywiezieni do obwodu irkuckiego nad Bajkał – wspomina Jan Szesza. - Miałem wtedy 13 lat. Tam dostaliśmy jeść i jeszcze 200 km wieziono nas w głąb tajgi. Baraki, już na miejscu, były przygotowane. Pakowali nas po sześć, siedem rodzin do baraku. To był kwiecień, a mróz w granicach minus 30 stopni Celsjusza. Baraki ładnie wyglądały z zewnątrz, a od środka przez szpary widać było świat. Ale był to jakiś schowek.
I co nam powiedzieli?: Budziesz rabotać, budziesz kuszać (będziesz pracować, to dostaniesz jeść), a nie, to padochniesz (jeśli nie, to zdechniesz) Zaczęliśmy więc pracować w lesie: mama i ojciec. I tak przez cztery, pięć lat. Potem ja doszedłem do pracy, do szkoły nie chodziłem, bo szkoła była oddalona o 40 km. Mogłem do niej chodzić... na piechotę. Byliśmy tam siedem lat.
Wspomnienia ludzi zesłanych w głąb dzisiejszej Rosji, a wówczas Związku Radzieckiego, są do siebie podobne, a jednak zawsze szczególne, bo bardzo osobiste.
Iwona Skopińska / wrzesień 2010
Subskrybuj:
Posty (Atom)