Tłumaczenie i opracowanie: Marek Dziedzic
W czasie II wojny światowej dwa razy nad Malborkiem pojawiły się amerykańskie bombowce. Ich celem były zakłady lotnicze Focke-Wulf w Królewie Malborskim. Wojna powietrzna przeciw Niemcom sięgnęła 9 października 1943 roku, prawdopodobnie po raz pierwszy, tereny Prus Wschodnich leżące na wschód od Wisły i Nogatu. Był to rajd operującej z Anglii 8. Amerykańskiej Floty Powietrznej, która w sile 96 czteromotorowych samolotów, wśród nich tzw. latające fortece, zbombardowała leżący kilka kilometrów na wschód od Malborka Zakład nr 6 bremeńskich Zakładów Budowy Samolotów Focke-Wulf. Tu produkowano bardzo ważne dla Niemiec użyte w wojnie powietrznej przeciw aliantom zachodnim i sowietom myśliwce FW 190 montowane, oblatywane i gotowe do walki.
Zakład Budowy Samolotów założony w Bremie w 1923 r. był w początkowej fazie wojny przeniesiony ze swoją produkcją do Malborka/Królewa. Zakład nr 6 zbudowano na terenach należących przedtem do miasta. We wrześniu 1939 r. startowały stąd myśliwce Do 17 (Dornier) atakujące Polskę. Tu montowano na licencji dwumotorowe myśliwce Me 110 (Messerschmitt) na zamówienie Luftwaffe. Na przełomie lat 1940/41 nastąpiła zmiana i przystąpiono do montowania własnego produktu - myśliwca FW 190. Zakład został zmuszony do sprowadzenia fachowców z Bremy do Malborka. W oficjalnym i wewnętrznym języku otrzymał nazwę Marienburg.
To dlaczego Zakład nr 6 leżał w obrębie Królewa, a nie Malborka, wyjaśnia wzgląd historyczny. Po utworzeniu tzw. polskiego korytarza, po 1920 r. z inicjatywy magistratu udało się utworzyć własne lotnisko dla niemieckich samolotów pocztowych z możliwością dalszego lotu do Wolnego Miasta Gdańsk. Stąd istniała możliwość dalszego lotu do Prus Wschodnich (w tym czasie rozkwitał sport szybowcowy w dzielnicy Wielbark pod kierownictwem mistrza świata Ferdynanda Schulza). Pas startowy do lądowania i startu w pobliżu Nogatu i Parku Miejskiego wystarczał dla małych maszyn, ale nie większych np. typu Ju 52 (Junkers). Po 1930 r. magistrat znalazł w odległości 6 km na południowy-wschód, w obrębie Królewa, odpowiednio dużą powierzchnię, która po rozpoczęciu wojny w 1939 r. przejęta została przez Luftwaffe.
9 października 1943 r. mieszkańcy Malborka, jego okolic, a także północnej części powiatu sztumskiego zostali zaskoczeni alarmem. O tych wydarzeniach możemy się dowiedzieć z nowej książki „Focke-Wulf Flugzeugbau” autorstwa Reinholda: „9 października 1943 r. 96 maszyn 8. Amerykańskiej Floty Powietrznej lecąc nad Szlezwikiem-Holsztynem, Danią i Bałtykiem, przy dobrej widoczności, w 5 falach, z 570 bombami kruszącymi.... i 1444 zapalającymi, całkowicie i niespodziewanie zbombardowało zamiejscowy Zakład nr 6 Marienburg/Koenigsdorf, gdzie do tej pory nie odnotowano żadnego nalotu i do ochrony nie przygotowano żadnej ciężkiej artylerii. Alarm lotniczy został najpierw wyłączony, kiedy atakująca wroga formacja z otwartymi lukami bombowymi szykowała się do ataku. Ponieważ cała załoga zakładu była w pracy, straty w ludziach były odpowiednio duże: 114 zabitych i 76 rannych. Szok wskutek tego ataku tkwił w ludziach głęboko. Następnego dnia z 669 niemieckich pracowników przyszło do pracy tylko 100. Minął tydzień, zanim cała załoga zameldowała się w pracy. Szkody na stanowiskach pracy były znaczne i bardzo cofnęły wyniki produkcji FW 190. Zniszczone zostały budynki 2, 3, 4, 5 i 8, a także 20 gotowych samolotów, 20 zostało uszkodzonych. Duża część elektrowni była wypalona. Dowództwo 8. Floty Powietrznej, która w czasie bombardowania straciła tylko 2 maszyny, było pod wrażeniem jego wysokiej skuteczności”.
Precyzji nawigacji bombowców żyjący tam mieszkańcy zawdzięczają, że powstały tylko nieznaczne szkody, nie tylko w budynkach. Jakby wskutek cudu ludzie w miejscu zamieszkania i podczas prac polowych nie zostali zabici, a w późniejszych rozmowach nie wspomniano o żadnych rannych. Rezolutna szefowa pewnego gospodarstwa rolnego w Krasnołęce poleciła załadować na furmankę wiązki słomy i wysłała je do transportu rannych z miejsca katastrofy. Źródła drukowane przemilczały bombardowanie. W ówczesnych warunkach takie informacje nie mogły być publikowane. Podchodziły one pod kategorię „ataku terrorystycznego”. Wkrótce rządząca partia (NSDAP) zorganizowała uroczystość pogrzebową, która odbyła się z trumnami ustawionymi przed nowym ratuszem.
Na różne miejscowości leżące na wschód i północny-wschód od Zakładu FW - Krasnołękę, Klecewo, Stare Pole i Kaczynos spadły amerykańskie bomby z płynem zapalającym. Te, nazywane wtedy „bombami kanistrowymi”, eksplodowały przy uderzeniu o ziemię. Ładunek wybuchowy rozrywał metalową obudowę, która częściowo płonęła, a po ziemi rozprzestrzeniał się ogień. W Krasnołęce na pastwisku padło kilka źrebiąt. W Królewie wybuchły one w pobliżu szkoły i przedszkola. W porze obiadowej, podczas której dzieci udały się do domów, powstała dramatyczna sytuacja - nagle zapaliło się boisko. Matki, które chciały ocalić swoje dzieci, i uczniowie uciekali w panicznym strachu o swoje życie. Nauczycielki próbowały wskazać drogi ucieczki. Szkody od bomb nie zostały odnotowane na szosie i leżącej do niej równolegle linii kolejowej, co było zaskoczeniem. Pięciokrotnie wybuchło 100 bomb i 200 bomb zapalających, za każdym razem powodujące ogromne fale uderzeniowe i piekielne wstrząsy, które spowodowały trzęsienie szczególnie odczuwane przez mieszkańców. Do tego dochodziło poczucie bezsilności.
9 kwietnia 1944 r. Amerykanie znowu przylecieli nad Malbork, dokładnie pół roku później, w tej samej sile i też w południe. W niedzielę wielkanocną niebo było słoneczne i przejrzyste. Eskadra przyleciała z północy, najpierw pojawiła się nad zamkiem, a potem nad miastem w pięciu kluczach każdy po 20 czteromotorowych maszyn zgrupowanych na różnych wysokościach. Zanim samoloty otworzyły swoje luki bombowe, zawróciły w powietrzu. Jak relacjonuje R. Thiel, nalot na zakład wykonało 98 bombowców, które przywiozły 698 bomb kruszących.... i 1201 bomb zapalających. Nieuszkodzone podczas pierwszego nalotu hale produkcyjne zostały całkowicie zniszczone, tak więc produkcja zupełnie zamarła. Żeby uzyskać ten cel, została zwiększona liczba bomb. Mocne wstrząsy spowodowały fale uderzeniowe. Podczas drugiego nalotu nastąpiły istotne różnice w zachowaniu świadków „na ziemi”. Ludzie znikali szybko z ulic, pól i ogrodów. Nie stali tak jak 9 października 1943 r. przyrośnięci do ziemi, lecz szukali ukrycia i schronienia. Ciężka artyleria raz za razem strzelała. Z bombowców zaczęły opadać paski staniolu, które zakłócały funkcjonowanie przyrządów pomiarowych artylerii. Okazało się, że wcześniej aliancki zwiad lotniczy ustalił położenie stanowisk artylerii. Jednocześnie spadł deszcz ulotek z portretem Goebbelsa i jego prowokacyjnym pytaniem „Czy chcecie wojny totalnej?”, przez co nalot uzyskał dodatkowy polityczny wydźwięk. Niemiecka artyleria musiała milczeć, gdyż samoloty leciały na nieosiągalnym przez nią pułapie. W locie powrotnym po zrzuceniu bomb eskadra udała się na północ w kierunku Zatoki Gdańskiej. Nie jest wiadome, czy atakującej formacji 8. Floty Powietrznej towarzyszyła ochrona składająca się z myśliwców Mustang.
Reinholdowi Thielowi zawdzięczamy także wiedzę o pewnym źródle, które rzuca jaskrawe światło na stan niedostatku troski o ochronę pracowników. Stan nieodpowiedzialności był częściowo następstwo przeniesienia zakładu i produkcji samolotów do Królewa. 18 września 1943 (na trzy tygodnie przed pierwszym nalotem) kompetentny pracownik firmy, Fangrey, próbował doprowadzić do przeciwbombowych przedsięwzięć budowlanych. Wysłał list protestacyjny do Ministerstwa Lotnictwa Rzeszy (chodziło o budowę przyzakładowych schronów przeciwlotniczych dla załogi montowni FW). Koniecznego poparcia nie uzyskał, co zemściło się podczas pierwszego bombardowania.
Autorami wspomnień są Helmut Freiwald (ur. 1926 r., urodził się i mieszkał w Królewie) i Axel Zimmermann (ur. 1931 r. w Malborku, mieszkał w Kaczynosie). Artykuł pochodzi z „Westpreussen-Jahrbuch 64”.
Artykuł ukazał się w Dzienniku Bałtyckim.